wtorek, 25 maja 2010

Sadogóra jako tekst zapomniany


Próba uchwycenia teraźniejszej nieobecności na przykładzie dworu cadyka.

Historia była dla nich tylko znakiem, rzeczy były jak palimpsesty, niebo jak styczna do okręgu całego ludzkiego doświadczenia. Byli pewni, że wszystko jest aluzją do czegoś transcendentnego, że to, co jasne dla rozumu, jest tylko cienką zewnętrzną warstwą nieujawnionego.
/Abraham Joshua Heschel/

Z rabinem Nojchem Kofmańskim jesteśmy umówieni w jedynej działającej dziś w Czerniowcach synagodze.

Na podwórku – kolejka. Kobiety młode i starsze, na głowach zawiązane odświętne chustki. Widać, mężatki. Widać, wiedzą, że zamężna kobieta nie idzie do rabina z odkrytymi włosami. Po co ta kolejka?
Rabin prosi, byśmy usiedli z nim razem przy stole. Chce, byśmy podali nasze imiona. Zapisuje je sobie na kartce. Rozglądamy się dookoła – dom modlitwy w starym stylu, ściany i sufit pokryte malunkami. Rozpoznajemy znaki zodiaku. Tymczasem rozmowa z rabinem zmierza do sedna – my chcemy do Sadogóry. Okazuje się – rabin pojedzie z nami. Karteczka z naszymi imionami, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, zostanie złożona na grobie cadyka. Rabin ma klucz. – A pieniądze możecie wrzucić tam, do puszki na cedakę – mówi rabin Kofmański, wkładając na głowę czarny kapelusz.
Do sali modlitewnej zaglądają coraz bardziej zniecierpliwione kobiety. Rabin przyjmuje jedną z nich. Widząc nasze zdziwienie i zaciekawienie, mówi: „To u nas normalne, przed wojną też tak było. Przychodzili nie-Żydzi, żeby rabin się za nich pomodlił. Bo rabin ma bezpośredni kontakt z Bogiem, tak oni sądzą”. Wychodzimy. Na podwórku kolejka jeszcze urosła. Będzie ze dwadzieścia osób. Jedna kobieta z małym dzieckiem. Nie patrzą na nas, my też staramy się nie okazywać nachalnej ciekawości. Wsiadamy do taksówki. Kierunek – Sadogóra.
Do Sadogóry, obecnie dzielnicy Czerniowiec, jedzie się dobre pół godziny. Miejsce przed wojną nazywane „żydowskim Watykanem” lub „małą Jerozolimą nad Prutem” leży na drugim brzegu rzeki. Najpierw cmentarz. Rozwalona brama, trawa po pas. Tylko wydeptana ścieżka prowadzi do ohelu, gdzie spoczywa Israel Friedman i jego syn Abraham Jakub z Sadogóry. To rabini-cudotwórcy z dynastii Rużyn-Sadogóra. Israel Friedman walczył z samym carem, ale przegrał. Uciekłszy z Rosji, osiedlił się w 1841 roku w przygranicznej Sadogórze. Wzniósł tu wspaniałą siedzibę (mieszanka neogotyku i stylu pseudomauretańskiego), której mogli mu pozazdrościć najwięksi magnaci. Teraz – uświadamia nas rabin – dawny dwór cadyka kupili chasydzi ChaBaD-Lubawicz. Chcą w Sadogórze stworzyć chasydzkie centrum pielgrzymkowe.
W Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego, tom X można przeczytać: „[Sadogóra] zawdzięcza powstanie pochodowi wojska ruskiego przeciw Turkom r. 1769, gdy wódz Gartenberg-Sadagórski urządził tu mennicę i kazał bić monetę dla swoich żołnierzy. Na obszarze dworskim jest folwark, browar, młyny; głośne jarmarki na woły”. Sadogórscy fiakrzy mieli postój przy skrzyżowaniu Bahnhofsstraße i Pruthgasse w pobliżu dworca głównego, ale od przełomu wieków na trasie Czerniowce – Sadagóra kursowały już także omnibusy, które zatrzymywały się na przystanku przy moście nad Prutem. (…) Fiakrzy i przewoźnicy z Czerniowiec zatrzymywali się w Sadagórze w dzielnicy Bei der Brück, nazwanej tak od kamiennego mostu na rzeczce Moszków i stanowiącej komunikacyjne centrum miasteczka. Po jednej stronie mieścił się zajazd Itziga Leiba Granierera, po drugiej stronie – zajazd Motie Bruckenthala, wokoło mniejsze knajpy, stajnie, wozownie. Fiakrzy i wozacy mieszkali w dzielnicy Baronówka, która zawdzięczała swoją nazwę okoliczności, że w pobliżu znajdował się park zamkowy i posiadłość baronów Mustaca, rumuńskich bojarów, niegdysiejszych panów Sadagóry i wszystkich okolicznych wsi. Także w Baronówce unosiła się wszechobecna woń koni i stajennego nawozu; obok stajni fiakrów i najemnych wozaków żydowskich, zwanych balegoles, mieli swoje warsztaty kowale i naprawiacze wozów, ale nie brakowało też propinacji i tanich jadłodajni (…). Sadagóra uchodziła za centrum handlu i przemytu koni, a jej mieszkańcy, niemal wyłącznie Żydzi, cieszyli się w związku z tym jak najgorszą sławą: uważano ich za łotrów, koniokradów i szalbierzy. Szmuglowano przede wszystkim słynne „kłusaki orłowskie” z bliskiego carstwa; trafiwszy na wielkie targi końskie w Sadagórze, szły one potem do miejsc swego przeznaczenia w Galicji, na Węgrzech i w Austrii. Najbiedniejszą dzielnicę nazywano potocznie Mizraimgaß – Mizraim jest biblijną nazwą Egiptu – a to dlatego, że wielu mieszkańców cierpiało na okropną, zaraźliwą dolegliwość skóry: objawiała się strupami i była często określana, w nawiązaniu do plag egipskich, jako „choroba faraonów”. W Mizraimgaß mieszkali rozwoziciele wody, szewcy-łaciarze i krawcy-łaciarze, domokrążcy, żebracy i „ludzie napowietrzni”, którzy jedynie dzięki opiece gminy jakoś pędzili swój skromny, wręcz nędzny i pełen wyrzeczeń żywot. Bieda panosząca się w Mizraimgaß ostro kontrastowała z luksusem i przepychem w Rebbensgaß, jak nazywano dzielnice w sąsiedztwie okazałego pałacu sadagórskich rabbich-cudotwórców.(…) Rużyński cadyk, jak nazywano rabbiego Friedmana również po jego przenosinach do Bukowiny, zasadą chasydyzmu uczynił bogactwo i luksus, radość życia i użycia.(…) „Musimy powitać Boga w blasku i świetności”, nauczał rużynianin i utrzymywał na swoim „dworze” własną orkiestrę, służących przyodział w bogato zdobione liberie, a w gole nie przepuszczał żadnej okazji, by zadziwiać otoczenie luksusem i dworskim stylem. (…) Co roku przyjeżdżały do niego tysiące przybyszów z Rosji, Ukrainy, Galicji Wschodniej i Besarabii; mieszkali często całymi miesiącami w którymś z licznych zajazdów niedaleko pałacu, aż wreszcie dopuszczano ich na krótką audiencję. Wielka hala modlitewna, zwana „wielką celą”, mogła pomieścić tysiąc wiernych; kiedy rabbi wchodził do środka, jego zwolennicy pokornie stali w szpalerze.
Kiedy kilka lat temu wyprowadził się stąd zakład naprawy traktorów, dwór popadł w ruinę. Rabinowi Kofmańskiemu serce się kraje. Nie chce wejść z nami do środka. Pokazuje, którędy dostaniemy się przez dziurę w płocie – i odjeżdża. Gdybyśmy przybyli tu sto lat temu, młody chasyd poprowadził by nas schodami na górę, poprzez przedpokój, w którym – pisze Leopold von Sacher-Masoch –„zebrały się panie domu, żona, synowa, córki i bratanice, ubrane w jedwabne szlafroki i kaftany ozdabiane futrem, uszyte z jedwabiu lub aksamitu, kobiety w kosztownych przepaskach na czole, dziewczęta z warkoczami, w które wpleciono perły. Za pierwszym przedpokojem następował drugi, znowu straże, tym razem jednak starsi mężczyźni o siwych brodach. I wreszcie podniesiona została wielka i ciężka kurtyna...”. Oto jest miejsce, gdzie w przepychu królewskiej szaty zasiadał potomek Dawidowy, o którym Martin Buber pisał: „poznałem kiedyś prawdziwego cadyka”, a Rose Ausländer w jednym ze swych wierszy pisała „Jordan wpadał wtedy do Prutu”, a gdzieś w Sadogórze znajdowało się miejsce, w którym przystawiona została do nieba drabina Jakubowa…

***
Sadogóra wiedzie spokojny żywot, miejsce jakich na Ukrainie wiele. Włócząc się po Sadogórze, nie można nie ulec sennej atmosferze tego miasteczka. Punkt skupu butelek, sklepy, jedna restauracja, rynek, zniszczone kamieniczki, zamknięty kinoteatr, w parku kozy i śmieci. A gdzieś wśród tej współczesności ślady przeszłości, jakby przebijały się przez teraźniejszą tkaninę, znacząc pustkę i przypominając o pewnej nieobecności. Mój znajomy mieszkający w pożydowskim miasteczku w Polsce powiedział, że on wie już, skąd taka cisza w tym miejscu. Jest to po prostu odczuwalna pustka, pozostawiona po żydowskich mieszkańcach. Podobnie w Sadogórze. Pewna przestrzeń została pozbawiona substancji, współcześnie w jej sferze pozostają tylko znaki, jak się okazało także ulegające zapominaniu. Miejsce to stanowi doskonały przykład miasta – palimpsestu, gdzie nakładają się na siebie warstwy niepamiętanej historii, zapisanej w materialnych i namacalnych obiektach, a przykrytych przez kolejne warstwy zdarzeń. „Palimpsest należy bowiem do wszystkich, którzy zostawili na nim swój ślad, lecz nikt nie ogarnia całości zapisu, ponieważ zapisuje tylko jedna jego warstwę, a kolejne stadia inicjuje raczej przypadek niż rozum”. Dwór cadyka jest mocnym punktem sadogórskiego pergaminu.
Palimpsest to rękopis spisany na używanym już wcześniej materiale piśmiennym, z którego usunięto wcześniejszy tekst. Z upływem czasu pierwotny tekst, który wywabiono z materiału za pomocą mleka lub owsianki, zaczynał przebijać na tyle wyraźnie, że możliwe stawało się jego odczytanie. Palimpsest to wielowarstwowość, przenikanie, wypełnianie, ale też braki. To konfiguracja śladów i pustek. Ciąg najświeższego tekstu wyciera się, a na powierzchni pojawia się pierwotny tekst. Analogia tekstu pojawiła się w myśli społecznej całkiem niedawno. Clifford Geertz („Wiedza lokalna. Dalsze eseje z zakresu antropologii interpretatywnej”) jedynie odnotowuje pojawienie się takiego porównania – zjawiska kulturowe czytane i tłumaczone przez filologów. W swojej analizie jednak sięgam po głębsze, a zarazem bardziej dosłowne znaczenie tekstu. Odwołuję się tutaj do konkretnej materialnej przestrzeni, która jest jakby metaforą wydarzeń historycznych. Według mnie dwór cadyka w Sadogórze jest przykładem zatartego znaku, śladu. Jak pisze Ricoeur „Taki ślad jest bowiem zatartą oznaką, pozostałością(…). Produkować ślady to zanurzać się w pasażu, w ulicy jednokierunkowej, idąc po śladach nieobecnych, tych którzy minęli/przeszli”. Produkować to nie tylko wytwarzać, stwarzać, ale także dostrzegać, zauważać, to co jest w teraźniejszości, a jest mocno osadzone w przeszłości, bo z niej pochodzi. To także odnajdywać i aktualizować znaczenia. Czynię to poprzez indywidualne odczytanie, jakby odszyfrowanie faktu symbolicznego, jaki stanowi budynek dworu. Jego komunikatywność jest dla mnie oczywista przede wszystkim poprzez silne doświadczenie sensualne, ale ważna jest także społeczna interpretacja, czy raczej jej brak. „Krajobraz widziany ludzkimi oczami nie jest dany, ale jak mówi Heidegeer zadany, to znaczy otwarty na interpretację, niedomknięty w swej tożsamości”(Tokarska-Bakir). „Pustka i forma są możliwością i koniecznością zarazem wyłonienia się przedmiotów i pojęć, które szukają swojego miejsca pomiędzy niewypowiedzianym, niewidzialnym, niepojętym (pustką), a tym, ku czemu się ono zwraca (forma), by przedstawić się, by pojawić się w zmysłowej percepcji i świadomości współczesnych” (Rewers). Dziś forma pozostaje formą, raczej skrywającą nicość niż zrozumiałą treść. Jak ściany dworu cadyka, w środku unoszą się tylko drobiny kurzu, z belek zwisają szmaty, po podłodze wala się gruz. Ale czy tylko tyle można odczytać z tego miejsca?
***
Przekroczyłam ogrodzenie w stanie niepokoju i niepewności. Na ziemi rozrzucone śmieci, stary telewizor, zniszczone buty, gdzieniegdzie wysokie trawy i dzikie zarośla. Ponad tym wznosi się majestatycznie okazały budynek z rudej cegły, z łukowymi oknami i dwiema wieżami. Na jednej z nich wielki napis na białym tle: Hallowen. Czyżby ktoś tu urządzał bal przebierańców? A może dwór cadyka to zaduszkowe straszydło? Najpierw kierujemy się do zielonego budynku w stylu klasycystycznym.



Schodzę schodami w dół, jakby piwnica, zapach zgnilizny i wilgoci. Wchodzę do środka budynku. Zniszczona podłoga, ściany z łuszczącą się farbą, zalegające śmieci. Ale są pewne szczegóły, które wprost świadczą o tekstualności tego miejsca. Napisy na ścianach nie dają mi spokoju. W innym miejscu pewnie obojętnie przeszłabym obok nich, uznając je za wybryk chuliganów. Ale tutaj mówią one do mnie coś więcej. Tutaj one znaczą. Tutaj są symbolem. Śladem pozostawionym na śladzie. Tworzą wraz z budynkiem pewną siatkę, palimpsest. Najpierw faktura ściany. Chropowatość, odarcia, prześwity, dziury. Potem napis odbity z szablonu: „УXOДЯ ВЬІКЛЮЧИ СВЕТ”, a na nim kredą wypisane czyjeś imiona i wyrazy, trudne do odczytania. Na innej ścianie podobnie, napis z szablonu: „ПРИ ПОЖАРЕ ЗВОНИТЬ 8-01”, a na nim niezrozumiałe kredowe hasła.

W drugim budynku, w którym niegdyś znajdowała się sala modlitewna czerwieni się napis „AРЧӀ”, obok „Quest drive”. Zdesakralizowana przestrzeń, jej naruszona spójność, warstwa wystająca spod warstwy. Nic tu nie usiłuje się ukryć. Dostęp jest możliwy w obszarze teraźniejszości. Budynek nie jest fantazmatem, jest konkretną namacalnością, której można doświadczyć. Jest to realność aż może nazbyt bolesna. Z czymś nieistniejącym byłoby zgoła łatwiej, wystarczyłyby zdjęcia archiwalne i wyobraźnia, budująca idealne obrazy zatrzymane w abstrakcyjnym „kiedyś tak tu było”. A tak następuje zderzenie z bezlitosną pustką zamkniętą w formie. Uświadamia ona obecność brutalnie przerwaną (Żydzi z tego regionu zostali wywiezieni do obozów w Transnistri na obszarze dzisiejszej Rumuni, praprawnuki Izraela Friedmana - rabin Aron i rabin Mordechaj Friedman, prowadzili swoich ostatnich wiernych, niosąc zwoje Tory, na Wschód). Dotykam ściany, przechodzę kolejne progi, oddycham w tej przestrzeni, chłonę wzrokiem, określam jakąś bezradność wobec dzisiejszego stanu. Moja chwilowa obecność nie narusza spokoju nieobecnych. Muszę z pokorą przyjąć swoją niemoc wobec zastanej rzeczywistości. I szybko nadaję temu miejscu nowe znaczenia. To nic, że zostało odarte ze świętości, to nic że ściany pełnią nową rolę tablicy pamiątkowej dla współczesnych. Moje odczucia domagają się racjonalizacji. Jednak starsza warstwa tekstu przemawia do mnie poprzez utratę ontologiczną. Jest niby ostateczna, bo ślad zostanie tylko śladem w przestrzennej teraźniejszości, byt nie reaktywuje się i nie powróci do pierwszej historii, ale rodzi się jeszcze nadzieja irracjonalna, że może cud się stanie i wydarzenia rozgrywające się w czasie po unicestwieniu zostaną starte gumką i odtworzy się pierwotne przeznaczenie tego miejsca.

Nasuwa mi się myśl, że w tym pergaminie nie zapis kolejny zniszczył poprzedni, lecz było to rozdarcie materiału, powstała rana, która pozornie jest zabliźniona. Ale czy nie odeszła ona po prostu w niepamięć? Zapominanie pomaga uporać się z bólem, jednak zawsze w ranie tkwi potencjał odrodzenia, zaczyna się sączyć… Rozmawiałam z kilkoma mieszkańcami Sadogóry. Starsza pani nie kojarzyła budynku dworu cadyka. Określiła go ogólnie jako „synagoga”. Lecz historia miejsca nie była jej znana. Kelnerka pracująca w restauracji nieopodal dworu umiała mnie jedynie skierować tam, nie pamiętała, co tam się mieściło. Ekspedientka sklepu muzycznego, który sąsiaduje z dworem pochodziła z Czerniowiec i nigdy nie interesowała się tym, co znajduje się tuż za ogrodzeniem. Ot, ruiny. Uznała Sadogórę za mało ciekawe miejsce, raczej nic tu się nie zobaczy, podmiejska dziura. „Każdy z nas ma swoją historię życia, wewnętrzne opowiadanie – którego ciągłość, sens jest naszym życiem”. Miejsca także posiadają swoją historię, która tworzy ich tożsamość. Ich zmiany, przekształcenia rozbudowują narrację o nich. Mam wrażenie jednak, że dwór cadyka dziś jest narracją żałobną, tekstem o stracie bezpowrotnej. Jeśli nie uruchamia refleksji w kimś, kto go mija, nie dotyka, nie reprezentuje, to znaczy że przeminął, poddał się zapomnieniu. Istnienie pozbawione sensu.
„Poruszać się między pustką i formą tak jak to mogę zrobić w odniesieniu do zdarzeń przeszłości to także odnaleźć się wśród wielu form, które nie przywołują niemożliwego doświadczenia tych zdarzeń. Wszystko, co mogę zrobić to przywołać pustkę po minionych zdarzeniach, które w odróżnieniu od doświadczenia zdarzeń, staje się tym samym częścią mojego świata, idiosynkratycznego doświadczenia pustki pozostawionej przez kulturę.
Dla pokoleń urodzonych po wojnie, w pamięci głębokiej nie kryje się trauma lecz pustka moralna jaka powstała gdy naród niemiecki opróżnił swoją stolicę z Żydów, pustka po wypędzonych i zamordowanych. Na te pustkę nakładają się inne formy nieobecności, po nieobecność zburzonej architektury, po miejsca puste, czyli niezabudowane, powietrze, ziemię, niebo”(Rewers).


***
Palimpsest to pergamin odnaleziony. Dwór cadyka to byt złożony, warstwowy, lecz nie odczytywany przez miejscowych. Trwałość materii przy nietrwałości znaczenia staje się przygnębiająca. Pustka po nieobecnych to dziura wypalona w tkaninie.
Ciche świętokradztwo zapisało następny tekst na murach. Swoiste epitafium.

Anna Kulikowska


Tekst powstał w ramach projektu "Wielokulturowa pamięć i trwałość śladów. Czerniowce na Bukowinie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz