wtorek, 25 maja 2010

Z wyprawy Szymona Anskiego...


Wojna, która zniszczyła tyle cennych zabytków kultury żydowskiej, również dwór sadogórski obróciła w gruzy wraz z jego jedynym w swoim rodzaju stylem życia oraz z jego wspaniałymi, gromadzonymi przez pokolenia starożytnościami, tak materialnymi, jak i duchowymi.
Przed wojną miała Sadogóra około dziesięciu tysięcy dusz, z czego trzy czwarte stanowili – Żydzi. Kiedy wojsko rosyjskie we wrześniu 1914 r. po raz pierwszy zajęło Sadogórę, doszło tam do strasznego pogromu. Wszystkie żydowskie domy i sklepy zostały rozszabrowane, wielu Żydów zabito lub raniono.
Prezes miejscowej gminy i pomocnik naczelnika miasta, bogaty i szanowany obywatel, [???] Lejb Retter, oraz i trzech innych Żydów zginęło, kiedy bronili swoich żon i córek od pohańbienia. Prócz setki żydowskich kobiet, które aptekarz miejscowy ukrył w swojej piwnicy, gdzie przesiedziały trzy dni bez jedzenia i picia, wszystkie osoby płci żeńskiej w mieście, starsze i młodsze, bez wyjątku, zostały zgwałcone. W okolicy jakiś oficer uprowadził posiadaczowi dóbr ziemskich Eliakumowi Gastanterowi dwie córki. Wajsenbergerowi porwano córkę. Mówi się, że po kilku dniach odwieziono je z powrotem.
Po niedługim czasie Rosjanie opuścili miasto. Za ich powtórnym przybyciem, w grudniu tego samego roku, Żydzi prawie wszyscy uciekli, w większości do Czerniowiec. Ich dobytek, pozostawiony na łaskę losu, został rozgrabiony przez chłopów z okolicznych wiosek. Kilku Żydów, którzy zostali, naraziło się na straszliwe katusze i fałszywe oskarżenia.
Interesujące jest niesłuszne posądzenie dwóch Żydów, Icchaka Szmatnika i Szmuela Zagrebelskiego (poddanego rosyjskiego). Obydwu aresztowano, bo w magazynie na terenie cadykowego dworu, gdzie mieszkali, znaleziono aparat telefoniczny. Później okazało się, że kiedy przybył pierwszy oddział rosyjskiego wojska, w domu cadyka znaleziono telefon, który miał połączenie z Czerniowcami. Druty przecięto, a aparat wyrzucono do magazynu. Kiedy jakiś czas później, po przybyciu drugiego oddziału, znaleziono ten aparat, oskarżono Szmatnika i Zagrebelskiego, że porozumieli się telefonicznie z Austriakami, znajdującymi się wówczas w Czerniowcach, i przekazali im tajemnice wojskowe. Przekazano ich w ręce sądu polowego. Oto jest treść wyroku:
„16 mają 1915 roku. Z rozkazu jego Carskiej Mości powołano trybunał wojskowy w składzie: przewodniczący – dowódca konnej brygady, pułkownik Drozdowski; członkowie – oficer sztabowy oddelegowany z korpusu zaopatrzenia, kapitan Czekerulkisz, szef sztabu oddelegowany z korpusu zaopatrzenia, kapitan Żuriari, oficer p.o. dowódcy szpitala polowego Dwudziestej Dziewiątej Brygady, kapitan Szechowujew, starszy adiutant sztabowy, porucznik Ametystow oraz oficer wykonawczy Fraporszczyk Zusman. W sprawie oskarżenia Icchaka Szmatnika i Szmuela Zagrebelskiego o przestępstwo wymienione w Kodeksie Sądów Wojennych, paragraf 241, ustęp 2, w tomie nr 22 Sądy Polowe z 1869 roku, wydanie czwarte, wyżej wymienionych nie uznano winnymi kontaktowania się z wrogiem w drugiej połowie kwietnia 1915 roku, w okresie rosyjsko-austriackiej wojny, przy użyciu aparatu telefonicznego znalezionego w ich miejscu zamieszkania i mającego połączenie z Czerniowcami, gdzie stacjonowały wojska austriackie, i przekazywania tym ostatnim informacji o liczebności i pozycjach rosyjskich oddziałów wojskowych – z powodu braku dowodów winy.
Z powyższych powodów, zgodnie z paragrafem 1309 Dodatku nr VIII oraz paragrafami 1376 i 676 Dodatku nr 24 Kodeksu Sądów Wojennych z roku 1869, wyrok brzmi, jak następuje: Oskarżonych Icchaka Szmatnika i Szmuela Zagrebelskiego uznaje się za niewinnych.
Podpisano: przewodniczący – pułkownik Drozdowski; członkowie – kapitan Czekerulkusz, Żuriari, Szechowujew, Ametystow”.
Niezależnie od tego uznanych za niewinnych wysłano w głąb Rosji; Zagrebelskiego osadzono w kijowskim więzieniu, a Szmatnika zesłano na Syberię.

Kiedym tylko wyjechał z Czerniowiec, ujrzałem z oddali obraz zrujnowanego miasta. Cały obszar wysokich, na dymiących kominów – szkieletów wypalonych domów, na wpół zwalonych ścian z pustymi dziurami w miejscu okien i drzwi, kupy cegły, gliny i poskręcanej, zdartej z dachów blachy. Samo miasto wyglądało jeszcze straszniej, trudno nawet rozpoznać, gdzie przedtem były ulice. Wszystko jakby stopiło się w jedno pogorzelisko.
Zjeździłem całe miasto i nie uświadczyłem ani jednego Żyda. Tych kilka żydowskich domów, które nie zostały całkowicie zniszczone, i ocalałe kramy na rynku, zajęli miejscowi i przyjezdni chrześcijanie, którzy Żydów nawet nie wpuszczali do miasta. Kramy, na których wisiały jeszcze szyldy z żydowskimi napisami, są otwarte, tyle że siedzą w nich chrześcijanki. Sklep z manufakturą zmieniono na piekarnię, a sklepie galanteryjnym sprzedaje się wieprzowinę.
Pojechałem do Sadogóry automobilem wojskowym razem z żydowskim lekarzem frontowym z lazaretu, który stacjonował w Czerniowcach, drem Ratnym. Zabrałam też ze sobą sadogórskiego Żyda, mełameda, który cały ten czas spędził w Czerniowcach i ani razu nie ważył się odwiedzić Sadogóry, bojąc się żołnierzy i miejscowych gojów. Żyd zaproponował, żebym odkupił od niego rzadkie starodruki żydowskie, które ukrył w Sadogórze. Wiedział, że jego chatynka na skraju miasta nie została spalona, i nie wątpił w to, że książki ocalały.
Ta je ukryłem, że czort ich nie znajdzie – chwalił się.
Jego chata istotnie ocalała, lecz stała bez okien i drzwi. W środku była słoma i końskie łajno.
Żyd patrzył na swój dom jak obłąkany. Ledwo go poznał.
Gdzież to pan schował te książki? – spytałem
Na strychu... – odpowiedział zasępiony.
Znaleźliśmy drabinę i wdrapaliśmy się na strych. Gdzie tam książki! Nawet cegły z komina wyrabowano!
Żyd stał na strychu z rękami opuszczonymi, przybity, i patrzył w kąt, gdzie ukrył książki. Zastawił je cegłami i nie miał wątpliwości, że nikt tam nie będzie szukać. Przykro zaskoczony, ze spuszczoną głową wrócił pieszo do Czerniowiec.
Poszedłem do cadykowego dworu, który znajduje się prawie na końcu miasta.
Dwa średniowieczne zamczyska, w mauretańskim stylu, w narożach oflankowane basztami, zwieńczonymi krenelażem, z wymyślnymi ozdobami, z masywnymi drzwiami, które wyglądają jak brama. Oba zamki – jeden naprzeciw drugiego – w tym samym dokładnie stylu, tej samej wielkości, w czerwonym kolorze. Jeden to mieszkanie cadyka, a drugi – synagoga.
Mury obu budynków stoją całe. Ale tylko mury, ściany. W środku wszystko jest splądrowane, spustoszone i straszliwie brudne. W obu budynkach mieści się wojskowy lazaret dla chorych na tyfus.
Spotkał mnie tam komiczny incydent, typowy w kontakcie z Rosjanami. Jakeśmy tylko z drem Ratnym wysiedli z wojskowego automobilu, którym żeśmy przed cadykowy dwór zajechali, wyszli nam naprzeciw dwaj lekarze wojskowi z lazaretu razem z kilkoma siostrami miłosierdzia i sanitariuszkami.
Lekarze oddali nam „honory” i okazywali nam, a mnie zwłaszcza, poddaństwo i wielką usłużność. Nie mogłem zrozumieć, skąd to się bierze. Dopiero kiedy odjechaliśmy, dr Ratny roześmiała się w głos i powiedział:
- Pan wie? Oni pana wzięli za nowego generała dywizji i byli przekonani, że przyjechał pan na inspekcję lazaretu. Tak mi powiedział przełożony lekarzy, nim żeśmy odjechali.
Wzięło się to stąd, że moje epolety pełnomocnika przypominały generalskie. I jak to w takich wypadkach bywa, tymczasem lekarze prowadzili mnie wszędzie, wszystko pokazywali i wyjaśniali.
Weszliśmy do budynku, gdzie było cadyka mieszkanie. Dreszcz mnie przeszył na widok tego zniszczenia, które tam zastałem: opuszczone i wymarłe pokoje, straszliwie zabłocone, pokryte plwociną, obdarte ściany. W największym pomieszczeniu stały przy ścianach ławki, na których siedzieli i leżeli chorzy żołnierze rumuńscy, dopiero co przywiezieni z okopów. Wychudłe, czarne, nieprzytomne ludzkie cienie, w mokrych, podartych i ubłoconych szynelach, pół-bosi, siedzą pokurczeni, drżą od gorączki i kaszlu. W drugim pomieszczeniu opatrywano rany. Tutaj golono chorych na tyfus, a w trzecim pomieszczeniu urządzono łaźnię. Stał tutaj kocioł, pod którym palił się ogień. W kłębach pary i smrodliwym zaduchu kręciło się po omacku kilka dziesiątek nagich, wychudzonych, chorych żołnierzy.
Kiedyśmy stali w pierwszym pomieszczeniu, gdzie ulokowano świeżo przywiezionych z pola bitwy rumuńskich żołnierzy, przełożony lekarzy, pokazując mi ich, zwrócił się do mnie ze złośliwym uśmieszkiem:
Jak się panu podobają nasi bohaterowie, dzielne żołnierzyki? Ha, Ha! Myśleli pewnie, że bić się na wojnie to to samo co w rumuńskiej kapeli grać na fujarce.
I odrobinę ciszej, jakby zdradzał tajemnicę, dodał:
Wie pan, co cesarz powiedział o Rumunii? Że Rumun to nie narodowość – to zawód”. Ha, Ha! Genialnie powiedziane!
Kiedyśmy wyszli na zewnątrz, doktor zatrzymał się i, pokazując na mury, zaczął opowiadać:
Widzi pan te pałace? Wspaniała architektura, prawdziwe zamki... Należały do bardzo wielkiego rabina, kogoś w rodzaju archimandryty, któremu Żydzi oddają boską cześć. Był strasznie bogaty, miał setki milionów i to wszystko zawczasu wywiózł do Austrii.
Ten budynek – wskazał na mieszkanie cadyka – jest historyczny. Tu parę lat temu odbywał się proces Bejlisa1, który wstrząsnął światem...
Jak to – tu odbywał się proces Bejlisa? - zapytałem mimochodem.
Tu, Tu! - odpowiedział, uśmiechając się pewnie jak człowiek, który zna rzeczy niewiadome powszechnie. – Mam co do tego pewność.
Co pan mówi! Proces odbywał się w Kijowie!
W Kijowie! – machną lekceważąco ręką. - Tam było tylko przedstawienie. Tam tańczyły marionetki, a za sznurek pociągano tutaj. Prawdziwy proces był tutaj.
Jak to? – zainteresowało mnie, co on ma do powiedzenia.
Tutaj zjechali się najwięksi żydowscy „rabinowie” i najbogatsi bankierzy na świecie i pod przewodnictwem miejscowego „archimandryty” przeprowadzili tutaj cały proces, ustalili wszystkie szczegóły, określili wielką sumę, ile to będzie kosztować. Stąd już szły później wszystkie dyrektywy i rozkazy do Kijowa. I co uradzono tutaj, tam wykonano.
Opowiadał z taką pewnością, że nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż ten stary dyplomowany lekarz rosyjski święcie wierzy w tę niestworzoną historię,
– W drugim budynku – wskazał na szul – była synagoga. Urządziliśmy tu lazaret. Zmieściło się całych osiemdziesiąt leżanek.
Wszedłem do szulu, wielkiego i puściusieńkiego. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to rzędy łóżek, na których leżeli pod żołnierskimi szynelami chorzy i umierający. Powietrze było ciężkie, śmierdzące. Nasze wejście przyciągnęło ku nam wzrok chorych: cierpiące, zmiłowania proszące spojrzenia kierowały się ku nam po pomoc. Z innych leżanek spotkały nas spojrzenia ciężkie, poważne i chłodne, pozbawione już nadziei, zatopione w sobie. Cała gama spojrzeń!
Rozejrzałem się. Gołe, obdarte, zabrudzone ściany, na których gdzieniegdzie zostały tradycyjne malunki, lwy i lamparty, instrumenty muzyczne. Z sufitu zwisał drogocenny, ale połamany kandelabr.
Ale oto wzrok mój padł na wschodnią ścianę – i zadrżałem na widok tego, co zobaczyłem. Bogaty ornament wokół ornkojdesz z tablicami przymierza powyżej pozostał nietknięty. Tylko w środku, w pustym ornkojdesz, wstawiono okazałą ikonę...
„Bożek w świątyni”! – ta myśl uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba. I to przeraziło mnie bardziej niż wszystkie pogromy, jakie widziałem. W sercu obudziło się jakieś odwieczne uczucie, oddźwięk zburzenia jerozolimskiej świątyni. Stałem, nie mogąc wzroku oderwać od tego przeraźliwego widoku. Czułem, że dokonało się tu niesłychane zbezczeszczenie, obraza obu religii. Brutalna ręka rozjuszonego żołnierza dokonała tu z Bogiem takiej samej „rozprawy” jak z ludźmi...
Lekarz coś opowiadał, lecz nie słuchałem, co mówił.
Kiedy wróciłem do Czerniowiec, spotkałem sadogórskiego Żyda, chasyda. Powiedziałem mu, co widziałem w modlitewni cadyka. To go jednak nie przeraziło. Na jego udręczonym obliczu pozostał ten sam zimny, skamieniały wyraz.
Co tam modlitewnia, skoro to samo zrobili z cadyka grobem – powiedział z cichym westchnieniem.
Co się z nim stało?
Pan nie wie? Cały cmentarz zniszczyli. Macewy rozbili w drobny mak. A w ohelu Cadyka Rużyńskiego grób jego rozkopali, a kości rozwlekli... Powiedziano im, że Żydzi zakupują w grobach złoto, to szukali...

xxx

Pod wrażeniem tego, co ujrzał i usłyszał na sadogórskim dworze, przypomniałem sobie legendę o Cadyku Rużyńskim.
Ja wiadomo Cadyk Rużyński z powodu fałszywego oskarżenia (posądzono go, że polecił albo pozwolił uśmiercić dwóch żydowskich donosicieli) został aresztowany i nawet po uwolnieniu bardzo go prześladowano. Gdy uciekł do Austrii, władze rosyjskie domagały się, żeby go wydano. Z wielkim trudem (dzięki pomocy Metternicha) udało się wskórać, żeby rząd austriacki go nie wydalił.
Na tej podstawie powstała legenda o zmaganiach Cadyka Rużyńskiego z carem Mikołajem I.
Legenda ta mówi, że Mikołaj I był osobistym wrogiem Cadyka Rużyńskiego i przez wszystkie dni swego żywota prześladował go zajadle. Wprawiało to w zadziwienie rosyjskich ministrów, którzy pewnego razu zapytali cara:
Dlaczego prześladujesz rużyńskiego cadyka? Czy przystoi takiemu jak ty wielkiemu królowi całe życie uganiać się za jakimś żałosnym Żydziakiem?
Mikołaj aż podskoczył i pałając złością, wykrzyknął:
Co wy mi tu mówicie o „żałosnym Żydziaku”. Przez całe życie ja naginam świat w swoją stronę, a on w swoją – i nie mogę go zwyciężyć.
A Cadyk Rużyński mawiał:
Urodziłem się tego samego dnia co on, ale trzy godziny później – i nie mogę dać mu rady. Gdybym urodził się choć kwadrans wcześniej, byłbym go zwyciężył.
Cadyk Rużyński nie chciał się objawić światu i zasiąść na cadykowym tronie póki panowania Mikołaja I. Postawił warunek:
Albo ja, albo on!
Powstało zamieszanie we wszystkich sferach niebieskich i było już blisko tego, żeby Mikołaja I strącić z godności cara. Ale tu trącił się cara anioł stróż. Zaczął przekonywać:
Cóż to jest: „nie ma prawa i nie ma sędziego”? Gdyby obaj mieli królować jednocześnie, można by mówić, kto ma ustąpić. Ale teraz, kiedy Mikołaj, jego cesarska mość, jest już carem – jak można go zdetronizować?
Więc sąd niebieski postanowił, że Mikołaj ma panować nadal, a Cadyk Rużyński ma się ugiąć i odkryć przed światem. Ale żeby go obłaskawić, pozwolono mu przejść przez wszystkie pałace niebieskie i wziąć stamtąd to, co mu się spodoba. Przebył pałac śpiewu i wziął stamtąd najpiękniejszą melodię.

xxx

Mikołaj umarł dawno temu i obrócił się w truchło, ale jego wojna z osobistym wrogiem nie skończyła się. Na trzy pokolenia władców wyciągnął swoją martwą rękę. Dwór Cadyka Rużyńskiego zniszczył, zbezcześcił modlitewnię, a jego kości wyrzucił z grobu.
„Martwe ręce” są w uczynkach straszniejsze niż ręce żywych...

Sz. An-ski, „Churbn Galicie”, Warszawa 1922, str. 126-137.

tłumaczyła z jidysz Anna Ciałowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz